piątek, 30 lipca 2010
SPORT, HAZARD, BAZAR
Wiele jest śladów sięgających głęboko w przeszłość. Zaszczepiona ponoć przez Mongołów gra buskaszi królująca w Kunduzie, konnej stolicy północnej części Afganistanu, której zwycięzca zostawał na rok herosem - bohaterem całego kraju, przyniesione z Chin walki latawców, w zimie zastępowane walkami psów, które w tym czasie nie musiały pilnować przed wilkami nomadzkiego bydła, kóz i owiec, bo te były przepędzane na ciepłe pastwiska Pakistanu, również walki wielbłądów, baranów i pustynnych przepiórek, które w klatkach czekały na walkę w każdej czojchanie, (gdzie podawano herbatę z wody czerpanej z dżui, gotowaną w ruskich samowarach produkowanych jeszcze w carskich czasach w Tule). Wszystko to było przedmiotem hazardu. Fortuny powstawały i znikały w wyniku zakładów. Pliki banknotów przyciskane kamieniami, dla ochrony przed wiatrem świadczyły o skali hazardu. Bookmacherzy siedzieli w kucki otoczeni gromadką podnieconych hazardzistów w turbanach i przyjmowali zakłady. To wszystko przenosiło nas w zupełnie inny świat, jak w bajce i zachwycało.
Zaskakiwały nas na każdym niemal kroku różnice obyczajowe. Niezwykła była atmosfera ulicznego bazaru staroci, gdzie wzdłuż dżui siedzieli w kucki sprzedawcy, a przed nimi rozłożone były na szmatach drobiazgi – od znalezionych figurek z czasów kultury baktryjskiej, to jest z okresu po Aleksandrze Macedońskim, przez różne przedmioty, które już wyszły z użycia, po tanią, ale piękną biżuterię nomadzką. Handel to był rytuał i gra. Kupujący starał się nie ujawnić prawdziwego przedmiotu swojego zainteresowania, a sprzedawca próbował się domyśleć i wywindować cenę możliwie najwyżej. Bywałem tam, co tydzień, witany kordialnie i częstowany herbatą, lub fantą albo spritem. Rozmowa i targi trwały długo i były przez obie strony traktowane, jako towarzyska rozrywka. Zapłacenie od razu żądanej ceny było traktowane, jak obelga. Sprzedający uważał wówczas, że się nim pogardza i nie chce nawiązać kontaktu, a poza tym, czuł się oszukany, bo gdyby podał wyższą cenę, to ten głupi Europejczyk też by zapłacił bez targowania. Natomiast po długich targach wiadomo było, że więcej pieniędzy nie udałoby się dostać. Czasem jedną rzecz targowało się przez kilka tygodni, a zawarcie transakcji, bez względu na jej wartość, witane było z radością i zakończane długimi uściskami dłoni i wyrazami przywiązania do „rafika” (przyjaciela).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz