piątek, 30 lipca 2010
ZAGROŻENIA
Niezwykłe były zagrożenia, które trzeba było rozpoznawać. W afgańskich glinianych domach, gdzie podłogi na glinianej polepie wyplatane były na miejscu, według wymiarów pomieszczeń i w miarę zużycia pokrywane następną warstwą mat powszechnie występowały skorpiony. W czasie mego pierwszego noclegu u Bogdana, jego żona Halina znalazła malutkiego skorpionka grzejącego się w fałdach przygotowanego dla mnie śpiwora. Uprzedziła, żeby rano sprawdzić zawartość butów, przed założeniem na nogi.
W glinianych koszarach afgańscy żołnierze wystawiali naczyńka z wodą dla skorpionów, które czyściły pomieszczenia z robactwa. Rozcieńczony jad skorpionów jest nie groźny dla życia, a śmiertelnie groźne są skorpiony pustynne żyjące na cmentarzach i skażone rozkładającymi się trupami. Ich odwłoki są czarne od skondensowanego jadu.
Po osiedlach buszowały sfory bezpańskich zdziczałych psów, które czyściły okolice z odpadków. Były nienawidzone i odganiane kamieniami, gdyż ponoć pies ugryzł Mahometa i za obelgę „sak” była tylko jedna odpowiedź - śmierć. (Wyjątek stanowiły psy pasterskie, oraz harty używane do polowań, które uważano za odrębny gatunek zwierząt.) Myśmy dokarmiali bezpańskie psy chlebem i przemawialiśmy do nich, więc często na spacerach po osiedlu towarzyszyło nam kilka machających przyjaźnie ogonami psów. Napotykani Afganowi prosili nas niekiedy, żeby psy zawołać, bo bali się, że zostaną przez nie zaatakowani.
Latem po południu zrywał się w Kabulu wiatr - szamol, który rozpoczynał się co dzień regularnie o tej samej porze i wiał przez godzinę wznosząc kurz i śmieci i uniemożliwiając poruszanie się w tym czasie po ulicach, a w domu osadzał grubą warstwę kurzu, który przenikał przez zamknięte okna.
Przy drzwiach wejściowych kłębiły się chmary much – trzeba było szybko wchodzić do mieszkania, żeby jak najmniej tych much wdarło się do wnętrza., a potem zaczynała się walka z muchami packami skórzanymi, lub gumowymi, osadzonymi na patykach i wszelkiego rodzaju lepami i płynami na muchy. Po zmywaniu cementowej podłogi w naszym mieszkaniu brudna woda w kuble pokryta była kożuchem martwych much, które kiedyś mały Michał z lubością zaczął wyjadać łyżką.
Tradycyjny system zaopatrzenia w wodę „dżujami” (otwartymi kanałami), służył zarazem, jako ściek. Dlatego zatrudniano nosiwodów, którzy w skórzanych workach na plecach nosili wodę ze źródeł położonych w pobliskich górach. Kiedyś widziałem „bacia sakao” (nosiwodę), który napełniał swój worek w zbiorniku pożarowym, odgarniając zieloną skorupę pokrywającą powierzchnię wody. Pewno nie lubił swojego klienta?
W latach siedemdziesiątych Rosjanie wywiercili 40 studni artezyjskich, które zaopatrywały wodociąg miejski w krystalicznie czystą wodę. Poza Kabulem nadal istniał irygacyjny system dżui, rozprowadzający wodę po polach, z którego korzystali mieszkańcy. W każdej wsi był urzędnik rozdzielający wodę według wioskowego klucza. Wszystkie przydrożne gospody -czojchany brały z nich wodę do samowarów, gotowania i do ablucji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz