środa, 12 maja 2010

Zofia vel Zocha Szuch

ZOCHA – Zofia Schuch Nikiel (1916). Koleżanka szkolna mojej siostry Jadwigi. Siostra Tady. Ich ojciec, inspektor Policji Państwowej, zginął w bolszewickim więzieniu w czasie 2-ej wojny światowej. Ukończyła studia na uniwersytecie w Liege. Wybitnie aktywna harcerka przed wojną i po wojnie. W czasie okupacji w konspiracji AK, brała udział w Powstaniu Warszawskim. Przez wiele lat nękana przez UB. Mąż Tadeusz Nikiel był wybitnym specjalistaą od turbin parowych. Córka i syn Paweł.

Włodek

WŁODEK – Włodzimierz Simonow (1921-1987), mój brat cioteczny, rodzony brat Kiry, starszy ode mnie o 4 lata, z pochodzenia Rosjanin. Twierdził, że nie jest ani Rosjaninem, ani Polakiem, tylko Warszawiakiem. Ukończył gimnazjum Władysława IV i liceum samochodowo-lotnicze. Po wojnie ukończył wydział Inżynierii Lądowo-Wodnej PW. Bliski mi, jak brat rodzony, mój niezawodny przyjaciel. Żona – Danuta z Leskich, syn Jacek i córka Iwona.

Witek

WITEK – Witold Meissner (1924), mój przyjaciel, którego ojciec, lekarz, został wraz
z rodziną wysiedlony z Gniezna i zmarł w roku 1940, w Warszawie. Witka poznałem w liceum mechanicznym, w czasie wojny. Po ukończeniu szkoły obaj zostaliśmy skierowani przez Arbeitsamt do pracy przymusowej w narzędziowni fabryki Steyr- Daimler Puch w Warszawie. Wciągnąłem go do konspiracji w NOW/AK i NSZ, a później - do partyzantki. Witek ukończył studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Poznańskiej i przez długie lata pracował w elektrociepłowni w Koninie. Został specjalistą od kotłów i turbin parowych. Dwukrotnie żonaty: z Barbarą, lekarką, a po jej śmierci, z Wiesią, dentystką. Mieszka w Koninie, przenosi się do Bełchatowa.

Wiesław

WIESŁAW Żochowski (1925) mój bliski kolega jeszcze z czasu studiów na Politechnice Gdańskiej, który po dyplomie powrócił do Warszawy. Brał udział w Powstaniu Warszawskim na terenie elektrowni. Architekt, kilka lat spędził na kontrakcie w Nigerii, gdzie jego córka Anka, jedyna biała studentka, rozpoczęła studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu, a ukończyła je na ASP w Warszawie. Żona – Lucyna.

Tim

TIM – Timothy Bradley (1972), mój zięć, architekt absolwent uniwersytetu w Cambridge, mieszka i pracuje obecnie w Polsce. Po maturze spędził rok w Zimbabwe, gdzie uczył dzieci murzyńskie angielskiego. Przez parę lat współpracował z Fundacją Aga Khana. Wiele podróżował, po spotkaniu Kasi wraz z nią, a potem i z dziećmi. Projektował obiekty w Anglii, we Włoszech i w Jemenie. Otrzymał jedną z dwóch pierwszych nagród w konkursie na teatr szekspirowski w Gdańsku. Teraz projektuje na terenie Rosji i Armenii.

Tadeusz vel Tada Szuch

TADA- Tadeusz Florian Schuch (1932-1975). Starszy brat Zochy Schuchówny Nikiel.,
„przyszywany” wuj mojej żony Ewy, spokrewniony z rodziną Kozarzewskich. Dzielny oficer WP i AK, ranny na Starówce w czasie Powstania, ewakuowany do Śródmieścia
kanałami. Absolwent PW – inżynier konstruktor, był dyrektorem biura projektów Metroprojekt. Zamiłowany żeglarz, komandor Yacht Klubu Polski. Żona – Romka, syn – Andrzej, architekt w Paryżu. Tada zmarł na serce na stoku, w czasie zjazdu na nartach z Kasprowego Wierchu.

Staszek Lechmirowicz

STASZEK Lechmirowicz (1924-....), mój kolega ze studiów i pracy u „Tygrysów”. Studia zajęły mu kilkanaście lat, gdyż 9 lat spędził w więzieniu, aresztowany w „grupie Radosława”. Był żołnierzem batalionu harcerskiego AK „Zośka”, ps. „Czart”. Trzykrotnie ranny w czasie Powstania. Po zwolnieniu z więzienia ożenił się i miał syna.
Nie znam daty jego zgonu.

Rysio

RYSIO – Ryszard Muszyński (1925), mój przyjaciel – architekt, kolega ze studiów na PW i z wojska. Członek PPS, po „zjednoczeniu partii” automatycznie stał się członkiem PZPR. W wojsku, na zebraniu POP rzucił partyjną legitymację i został usunięty z partii.
Zapadł na cukrzycę i został zwolniony z wojska. Po kilku latach zmarł. Żona Ewa - dentystka, syn Bartek.

Roman Dżalik

ROMAN Dżalik (1925-2001) ps. „Czarny”. Sierota po podoficerze WP, syn pułku.
W partyzantce NSZ - dowódca III plutonu w Oddziale „Cichego”. Po rozwiązaniu Oddziału, zmobilizowany do LWP, nie przyznał się do partyzanckiej przeszłości, ukończył szkołę oficerską. Zdemaskowany przez przypadkiem napotkanego oficera, który znał go z czasu wojny, został aresztowany i skazany na karę śmierci.. W drodze amnestii zamieniono mu K/S na długoterminowe więzienie. Wyszedł „na wolność” po 10ciu latach bez zębów, z odbitym żołądkiem i nerkami. Pracował dorywczo – zwalniano go po paru miesiącach, kiedy przychodziła do pracodawcy wiadomość z rejestru skazanych. Gdy już był na emeryturze anulowano mu wyrok z braku dowodów przestępstwa, ale rehabilitacji nie uzyskał. Ostatnie lata spędził w Lublinie, ze swoją opiekunką Janiną Chabroz.

Michał-Ojciec


OJCIEC – Michał Bogusławski h. Korab (1885-1955). Stracił ojca, kiedy miał 8 lat. Ukończył 3 klasy gimnazjum realnego. Był dumny, że jego syn ma wyższe wykształcenie. Był to „self-made man”. W młodości - górnik w kopalni węgla, potem handlowiec i przemysłowiec. Miał przedstwicielstwo samochodów Lancia, opon Michelin i narzędzi Black&Decker. W swojej fabryczce produkował narzędzia dla warsztatów samochodowych i całą gamę pistoletów do malowania, piaskowania i grafiki, oraz kompresorów, pod firmą DHP (Dom Handlowo Przemysłowy).
Na wojnie japońsko rosyjskiej został 100% inwalidą, niezdolnym do służby wojskowej. Mimo to walczył w wojsku rosyjskim z Niemcami w 1-ej wojnie światowej, w polskim wojsku – z bolszewikami (1920) i Niemcami (Obrona Warszawy we wrześniu 1939 i Powstanie Warszawskie1944). W AK ps. kpt.”Korab”. W niewoli, w Oflagu Grossborn. Po wojnie odbudowywał tramwaje w Gdańsku.

Mietek

MIETEK – Mieczysław Jankowski vel Konstanty Zacharewicz (1913), mój brat cioteczny. Przez kilka lat w małżeństwie z Hanką Mirecką. W czasie wojny – żołnierz NSZ, bardzo dzielny w Powstaniu Warszawskim. W niewoli – w oflagu Grossborn. Studiował mechanikę na PW., po wojnie uzyskał w Paryżu dyplom architekta.
Wyemigrował do Austarlii, gdzie ożenił się powtórnie i miał syna Krzysztofa (1953).

Michał-Wnuk vel Mały Michał

„MAŁY MICHAŁ” – Michał Paweł Bogusławski (1978), mój wnuk, syn Leszka. Po maturze zrezygnował ze studiów wyższych i poświęcił się gastronomii. Zna ten fach od podstaw. Prowadzi bary i restaurację w hotelach. Wysportowany, świetnie jeździ na nartach i pływa. Żona Marta z Mordaków, córka, moja prawnuczka – Hania (2008).

Michał-Syn

MICHAŁ Zbigniew Bogusławski (1976) mój syn, architekt. W dzieciństwie spędził po kilka lat w Afganistanie, Nigerii i Syrii. Uczęszczał do amerykańskiej szkoły
w Damaszku. W czasie szkolnym spędził rok w Portland –USA, w ramach stypendium. Zaliczył trzeci rok studiów na Wydziale Architektury Uniwersytetu w Walencji, dzięki Stypendium Erasmus. Zna biegle angielski, hiszpański i rosyjski.
Erudyta, o szerokich zainteresowaniach. W latach młodzieńczych był w harcerstwie, żeglował i jeździł na nartach. Urlopy spędza za granicą. Opracowuje koncepcje i nadzoruje projektowanie, oraz realizację, dla dewelopera centrów handlowych w Polsce.

Ludmiła - Matka


MATKA – Ludmiła Bogusławska z domu Siwerbrik (1897-1968), Lunia. Z pochodzenia Rosjanka, z rodziny o dalekich korzeniach Niemców Bałtyckich. W 1-ej wojnie światowej siostra miłosierdzia w przyfrontowym szpitalu wojskowym, gdzie poznała mego ojca. Całe dorosłe życie związana z Polską. Czuła się Polką. Po Powstaniu Warszawskim, w niewoli w szpitalnym obozie jenieckim w Zeithein, jako siostra, potem na robotach przymusowych w fabryce amunicji w Chemnitz, a po zbombardowaniu fabryki przez Aliantów – w obozie jenieckim dla kobiet w Oberlangen. Przez rok w II Korpusie, jako siostra w szpitalu wojskowym. Wróciła do Kraju w 1946 roku. Była tłumaczem nasłuchu rosyjskich komunikatów TASS w Radiu Polskim, potem była sekretarką Wydziału Dziennikarskiego UW. Po śmierci mego ojca wyjechała do swojej córki Haliny, do Anglii. Do końca swoich dni pracowała
w firmie wysyłkowej apteki Grabowskiego w Londynie.

Magdalena

MAGDALENA Kozarzewska z Bojanowskich (1919), wdowa po poecie, przyrodnim bracie matki mojej żony Ewy - Jerzym Kozarzewskim, który po Powstaniu został więźniem obozu w Mauthausen, a w parę lat później aresztowany przez UB i skazany na karę śmierci, za akcje w ramach NSZ. W drodze amnestii ułaskawiony, za wstawiennictwem Tuwima, spędził w więzieniu 10 lat.

Leszek

LESZEK – Lech Tadeusz Bogusławski (1953), mój syn pierworodny z pierwszego małżeństwa. Krystyna Lachcik przyniosła mu syna Michała, którego nazwaliśmy „Mały Michał”, dla odróżnienia od jego stryja „Dużego Michała”, starszego zaledwie o 2 lata. Leszek ukończył pomaturalne studium mechaniki samochodowej i poświęcił się remontom samochodów, z kilkuletnią przerwą na gastronomię, którą scedował swojemu synowi. Leszek był w młodości znakomitym narciarzem i brał udział w zawodach w ramach WKN. Doznał poważnego, niezawinionego wypadku na Kasprowym Wierchu, a potem został ranny przez samochód w warsztacie naprawczym. Nadal narciarstwo jest jego ulubionym sportem. Dużo czyta.

Kira

KIRA Skórko z domu Simonow (1913-....), moja siostra cioteczna, Rosjanka
z pochodzenia i wychowania. Urodzona w Rosji. Jej ojciec – kapitan carskiej armii Michał Simonow został rozstrzelany w Sewastopolu po ujawnieniu się na wezwanie bolszewików, którzy obiecywali amnestię dla carskich oficerów. Ukończyła szkołę rosyjską. Wyszła za mąż za Lucjana Skórko. Z Kirą, jej bratem Włodkiem i ciocią Olą, ich matką, spędzaliśmy wszystkie niedziele, święta oraz wakacje w Wołominie.
Kira miała dwie córki: Hankę (1938) i Maję (1945). Hanka ukończyła ASP , a Maja Chemię na UW i po wyjeździe do Holandii z mężem Ike Van De Graaff, właścicielem apteki, studiowała i skończyła w Holandii prawo.

Kasia

KASIA – Katarzyna Maria Bradley-Bogusławska (1974), moja córka, w dzieciństwie w przedszkolu w Afganistanie, w szkole w Nigerii i Syrii. Trzy lata studiów na Wydziale Architktury PW, rok praktyki architektonicznej w Londynie i dwa lata – dokończenie studiów na Uniwersytecie w Cambridge (stypendium i pożyczka). Potem pracowała przez kilka lat w Londynie m.in. nad modernizacją Royal Festival Hall i wnętrzami centrum nadawczego BBC – White City. Wyszła za mąż za Anglika, architekta Tima Bradley. Obecnie Kasia pracuje w Polsce. Dzieci, a moje wnuki: Zofia Mae - Zosia (2005) i James Izydor – Jimmy (2007). Oboje są dwujęzyczni.
Kasia była harcerką, jest wysportowana: sternik jachtowy i żeglarz morski, płetwonurek, narciarz. Zaliczyła kurs paralotniarski. Wiele podróżowała z Timem,
a teraz - całą rodzinką, z mężem, i dziećmi.

Jim

JIM – James Bradley (1912-2003), inżynier elektryk, po studiach na uniwersytecie
w Cambridge. Ożenił się przed wojną. Syn Roger. Zmobilizowany w czasie wojny, został wysłany do Singapuru, gdzie dostał się do niewoli japońskiej. Brał udział w budowie kolei o której mówi słynny "Most na rzece Quai". Uciekł
z obozu na Malajach, lecz został wydany Japończykom przez miejscowego szefa wioski. Po dramatycznych przygodach nie został rozstrzelany, a tylko skazany na 9 lat ciężkich robót. Z wojny wrócił do Anglii, gdzie zajął się ogrodnictwem – produkcją jabłek . Po śmierci żony ożenił się powtórnie. Druga żona Lindy Corfield (1943), urodziła mu syna Tima i córkę Sarę.

Jadwiga vel Jadzia


JADWIGA / JADZIA – Sara Hedwa Anbar, 1-voto Więckowska, 2-voto Cygielman, z Bogusławskich (1917-2001), moja siostra urodzona w Kijowie, starsza o 8 lat. Przed wojną zaliczyła 3 lata Historii Sztuki na UW, wyszła za mąż za komunizującego studenta Wydziału Mechanicznego PW Ryszarda Więckowskiego (1911-1948). Dwaj synowie: Adam (1939) i Bronek (1945). W czasie okupacji mąż jej został członkiem PPR i żołnierzem AL. W 1944 roku uniknęła aresztowania przez Gestapo i ukrywała się z synkiem w Izabelinie. Po wojnie wstąpiła do PPR, a po śmierci Ryszarda pracowała w MSZ, m.in. jako konsul d/s kultury przy ambasadzie w Moskwie. Powtórnie wyszła za mąż za Żyda ze Lwowa, historyka Artura Cygielmana, z którym wróciła do Kraju, a następnie wyemigrowała cała rodziną do Izraela. Tam przeszła na judaizm, a po paru latach rozstała się z mężem i przyjęła nazwisko Anbar. Starszy syn, Adam początkowo pływał na statkach, jako elektryk, potem przeniósł się do Kanady, gdzie do emerytury pracował w elektrowni atomowej. Drugi syn, Bronek -Michael Inbar- rozpoczął pracę na morzu, jako prosty marynarz i awansował do pozycji kapitana na tankowcach i kontenerowcach izraelskich, pływając po Atlantyku
i Pacyfiku. Jadwiga zmarła w Izraelu.

Janusz

JANUSZ Kasprzyk / Kent (1925). Mój przyjaciel, kolega szkolny z liceum mechanicznego i pracy w fabryce Steyr-Daimler-Puch w Warszawie. Żołnierz Kedywu, ciężko ranny na Mokotowie w czasie Powstania. Ze szpitalnego obozu
w Zeithein zabrany przez Anglików do szpitala w Nottingham, gdzie po wyleczeniu ukończył studia architektoniczne i zmienił nazwisko na Kent. Ożenił się z byłą więźniarką obozu w Ravensbrück, z którą miał dwie córki: Hanię i Asię. Z drugą żoną Haliną ma córkę Iwonkę i dwoje ukochanych wnucząt. Wszyscy mieszkają w Anglii,
z wyjątkiem Iwonki, która z mężem Duńczykiem i swoimi dziećmi mieszka i pracuje
w Brukseli. Janusz i Halina Kent pracowali dla Fundacji Sue Ryder.

Hanka

HANKA – Lubowicka, 1-voto Jankowska, z Mireckich (1910-2003). Przed wojną poślubiła mego brata ciotecznego Mietka Jankowskiego, z którym po paru latach rozstała się. Inżynier rolnik – ukończyła studia na SGGW. Aktywna w czasie wojny.
W 1944r. siostra w zgrupowaniu partyzanckim AK Nurta, w Górach Świętokrzyskich.

Halinka

HALINKA - Halina Teresa Bogusławska z Tołłoczków (1930). Wychowana bez ojca, który zginął przed wojną, przez matkę i ojczyma. Uczęszczała do liceum plastycznego. Podczas choroby matki, mieszkała z nami kilkunastoletnia Ewka Karwowska, przyrodnia siostra Halinki. Z Ewką miałem bliski kontakt – jak starszy brat z rodzoną siostrą. Ta przyjaźń trwa do dziś. Rozwiodłem się z Halinką, przy obopólnej zgodzie, kiedy nasz syn Leszek ukończył 18 lat.

Halina vel Hala


HALINA / HALA – Halina Monika Rajewska z Bogusławskich (1919-2000). Moja starsza o 6 lat siostra, z którą zaprzyjaźniliśmy się w czasie okupacji i zostaliśmy najbliżsi sobie, aż do jej ostatnich dni. Rozpoczęła przed wojną studia dziennikarskie. Wysportowana: świetna pływaczka, pilot szybowcowy (kat. C w 1938 roku). Aktywna w konspiracji NOW/AK i NSZ – ps. „Monika”. W Powstaniu Warszawskim - siostra w szpitalu w gmachu Wydziału Architektury PW. W niewoli w Zeithein i Oberlangen, potem w szpitalu II Korpusu we Włoszech. Wyszła za mąż za kpt. Tadeusza Rajewskiego, zamieszkała w Londynie. Córka Krystyna (1950) wraz z mężem i dziećmi emigrowała do Kanady, gdzie do emerytury pracowała, jako nauczycielka.

Ewa

EWA – Ewa Anna Bogusławska z Miłkowskich (1943), moja druga żona, matka Kasi i Michała, urodzona w Starachowicach, dzieciństwo i szkolne lata spędziła w Sopocie, Sandomierzu i Ostrowcu, gdzie matka, magister ekonomii (studia w WSH) pracowała w banku. Wychowana przez samotną matkę. Straciła starszego brata w roku 1960. Matka zmarła w roku 1966. Studia na Wydziale Architektury PW (1963-1968). Poznałem ją, kiedy prawie dwa lata po śmierci matki, bezpośrednio po dyplomie otrzymała „nakaz pracy” do biura projektów i zaczęła pracować w moim zespole architektonicznym. Jesteśmy razem od przeszło 40 lat. Ślub wzięliśmy w roku 1972, po moim rozwodzie.
Od czasu małżeństwa jesteśmy cały czas razem, w kraju i za granicą.

Damian

DAMIAN – Zdzisław Dziedziński (1919-1997), mój niezawodny przyjaciel, którego poznałem w wojsku, w roku 1951. Studiował na Uniwersytecie i Politechnice we Lwowie i Gdańsku. Dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną rozstał się w czasie wojny. Druga żona – Magda z Krzyżanowskich, lekarka.

Kazik

KAZIK – Kazimierz Radwański (1925). Mój kolega szkolny z gimnazjum Batorego
i drużyny harcerskiej (23 WDH- „Pomarańczarnia”, zastęp Żbików), oraz początków konspiracji w NOW/AK. W Powstaniu ranny podczas walk w kościele Św Krzyża.
Po niewoli – w WP na Zachodzie. Archeolog w Krakowie. Ostatnie odłamki usunięto mu z nóg, po 60ciu latach.

Bogdan

BOGDAN – Bogusław Palmowski (1924). Mój przyjaciel, poznany w czasie studiów na Wydziale Architektury PW. Dwukrotnie aresztowany przez Gestapo. Więzień Pawiaka i Stuthoffu. Architekt, wiele lat pracował za granicą – w Afganistanie, Nigerii i USA. Żona Halina i dwóch synów: Maciek – lekarz w Anglii i Wojtek, urodzony w Kabulu architekt w USA. Bywamy czasami na „piernikaliach” – cotygodniowych spotkaniach najstarszych architektów przy kawie w Hotelu Europejskim.

Autor, czyli ja


AUTOR – Jerzy Michał Bogusławski (1925) Żołnierz AK i NSZ ps. „1556” i „Tatar”.
C.V.: Harcerz, uczeń tajnej szkoły, żołnierz Podziemia, robotnik - tokarz i frezer, partyzant, nocny dozorca, parobek, pisarz sądowy, technik mechanik-instalator, technik architektury, oficer „zawodowy”, architekt w Kraju, Anglii, Afganistanie, Nigerii i Syrii, architekt Fundacji Sue Ryder, na emeryturze – pradziadek grafoman.
Dwukrotnie żonaty: z Haliną Teresą z Tołłoczków (1930), syn Leszek (1953) i z Ewą Anną z Miłkowskich (1943), córka Katarzyna (1974) i syn Michał (1976).
Nosi w sobie 8 by-passów, stymulatory serca, sztuczną soczewkę w oku i wszystkie zęby sztuczne. Kardiolog ostatnio zdziwił się: „Tyle lat w rękach lekarzy i jeszcze pan żyje? No tak, jak pacjent bardzo chce żyć, to medycyna jest bezradna.”

Andrzej vel Andriusza

ANDRIUSZA – Andrzej Riabow-Dutkiewicz (1930). Syn bezpaństwowca, „białego” emigranta rosyjskiego, o skomplikowanym życiorysie.
Architekt, członek partii PZPR. Poznałem go na kontrakcie w Kabulu. Żona Mirosława (Mirka), z pochodzenia Niemka, urodzona na Śląsku. Oboje wyemigrowali z dziećmi (Nika i Marek) do RFN i osiedli w rejonie Trieru. Andrzej uważa się za Polaka. Dzieci czują się Niemcami.

Andrzej vel Andzia

„ANDZIA” – Andrzej Bogusławski (1925-2007), Mój stryjeczny brat i wierny przyjaciel, spędziliśmy razem nie rozstając się cały rok – od wiosny 1944.
„Zaliczyliśmy” razem partyzantkę, pracę na wsi i krótki pobyt w więzieniu.
W czasie okupacji ukończył liceum rybackie, a po wojnie studia na SGGW.
Ożenił się z Zofią z Miśkiewiczów (1925), koleżanką ze studiów, która wojnę spędziła na zesłaniu, na Syberii. Miał córkę Hanię, która zmarła w wieku czterdziestu paru lat.

czwartek, 6 maja 2010

DO TRZECH RAZY SZTUKA

Bogdan po powtórnym aresztowaniu został więźniem obozu koncentracyjnego Stuthoff. Pewnego dnia wszyscy strażnicy i wartownicy uciekli z obozu, gdyż zbliżały się oddziały sowieckie. Więźniowie zaczęli włamywać się do magazynów żywności i odzieży. Bogdan przebrał się w cywilne ubranie, wziął kilka puszek konserw i uciekł z niestrzeżonego obozu razem z dwoma innymi więźniami, z których jeden był jeńcem z sowieckiej armii. Szybko oddalili się od obozu i zatrzymali się przed zmierzchem w samotnej chałupie, na skraju lasu, gdzie ich serdecznie przyjęto i nakarmiono i gdzie odpoczywali. W tym czasie niemiecka dywizja pancerna zatrzymała Sowietów, a załoga niemiecka powróciła do obozu. Wszyscy pozostali w obozie więźniowie zostali przetransportowani do więzienia w Ostródzie i tam rozstrzelani, a ich ciała zostały spalone.

Sowieci zwyciężyli w bitwie, a ich patrol – kilku pijanych żołnierzy – dotarł do domku, gdzie zatrzymali się zbiegowie. Bogdan instynktownie, bez zastanawiania się, wyskoczył przez tylne okno i uciekł do lasu. Sowieci znaleźli w tym domku jeńca ze swojej armii, który z radością zaczął ich witać. Sowieci traktowali swoich żołnierzy wziętych do niewoli, jak zdrajców, ponieważ „tylko zdrajcy poddają się do niewoli, zamiast walczyć do końca.” Sowieci zastrzelili więc swojego kolegę, a przy okazji i tego drugiego zbiegłego więźnia, którego zastali w chałupie. Bogdan znów ocalał.

UCIECZKA Z TRANSPORTU

Po pierwszym aresztowaniu Bogdan uciekł z transportu z Pawiaka do obozu w Majdanku. Wyskoczył w biegu z „bydlęcego” wagonu przez małe okienko, które udało mu się rozdrutować. Nie dosięgła go seria pocisków smugowych wystrzelona przez wartownika z dachu jednego z wagonów. Było ciemno, biegł do najbliższego domu, gdzie obszczekiwany przez miejscowego kundla próbował dostać się do środka. Drzwi nie otworzono, a już słychać było głosy Bahnschutzów idących po dobrze widocznych na śniegu śladach. Bogdan ukrył się w pobliskiej stercie gałęzi, a pies teraz zaatakował Niemców, którzy pobili Bogu ducha winnego gospodarza, który nie potrafił wskazać kierunku, w którym uciekł zbieg. Po odejściu Niemców Bogdanowi udało się porozumieć z gospodarzem, który wskazał mu drogę do stacji kolejowej. Tam kobiety czekające na pociąg rozpoznały w nim zbiega z transportu, dały mu inne okrycie (jego kurtka była brudna i podarta), kupiły bilet do Warszawy i dały coś do zjedzenia.

KRYMINAŁ

Przechodząc przez Siedlce, już po zajęciu Warszawy przez Sowietów, w drodze powrotnej z pod Białegostoku, gdzie pracowaliśmy z Andrzejem jako parobcy, zostaliśmy na ulicy złapani przez UB i odstawieni do więzienia. Było już ciemno, my czekaliśmy na przesłuchanie, stojąc między więziennymi murami, w grupie kilkunastu zatrzymanych młodych ludzi. Ja miałem fałszywe zaświadczenie z Sądu Powiatowego w Bielsku Podlaskim, gdzie przez trzy dni byłem pisarzem sądowym. Kilka zapasowych blankietów, ukradzione w biurze sądu i opieczętowane in blanco, miałem przy sobie (na zapas). Musiałem je zniszczyć. Udało mi się niepostrzeżenie przeżuć je i połknąć, zanim poddano nas rewizji. Po kilkunastu dniach w celi podałem gryps jednemu ze zwalnianych miejscowych młodych ludzi, który dostarczył go naszym znajomym, poznanym parę miesięcy wcześniej.
Zostaliśmy wykupieni (za wódkę?) i przekazani do RKU (wojskowa Rejonowa Komenda Uzupełnień), skąd normalnie byłych więźniów kierowano do karnych batalionów, gdzie życie było krótkie. Zgodnie z posiadanymi dokumentami (podrobionymi „kenkartami”), byliśmy zbyt młodzi i nie podlegaliśmy jeszcze mobilizacji, toteż zostaliśmy wykupieni również z wojska. Nigdy już nie mieliśmy tak „mocnych” dokumentów, jak świstek papieru - zwolnienie z więzienia i z wojska. („Znaczyt’ prowiereni”- tj. sprawdzeni!)

środa, 5 maja 2010

SERCE CHOPINA

W czasie Powstania na plebanii kościoła Św. Krzyża pojawił się oficer niemiecki i przedstawił się, jako kapelan Wehrmachtu, nazwiskiem Schultze. Mówił, że jest miłośnikiem muzyki Chopina i wie, że w filarze nawy głównej kościoła jest wmurowana urna z sercem Fryderyka Chopina. Przestrzegał, że w rejonie kościoła dojdzie niewątpliwie do walk i ta relikwia Polaków może ulec zniszczeniu. Spytał, czy może wyjąć urnę i przekazać ją arcybiskupowi warszawskiemu księdzu Antoniemu Szlagowskiemu, przebywającemu w Milanówku. Po kilku dniach Schultze przybył z kilkoma żołnierzami, a wyjętą urnę zabrał do sztabu niemieckiego w „Domu Bez Kantów”, gdzie Niemcy przekazali ją arcybiskupowi Szlagowskiemu, którego z Milanówka przywieźli do Warszawy samochodem.

Schulze zginął w czasie sowieckiej ofensywy zimowej.

Odmienne wersje uratowania urny z sercem Chopina były preparowane po wojnie, kiedy niepotrzebny był przyzwoity Niemiec.

SAMI SWOI

W czasie Powstania Warszawskiego dwóch radiotelegrafistów sowieckich zostało zrzuconych na spadochronach, dla kierowania ogniem artyleryjskim z za Wisły. Ogień był kładziony oczywiście na zupełnie innych celach.

W kwaterę Sowietów trafił pocisk artyleryjski. Jeden z radiotelegrafistów został zabity, a drugi lekko ranny. Ranny uwierzył, że to powstańcy strzelili z „piata”, mszcząc się za źle kierowany ogień i zażądał przekazania go komunistom – do sztabu AL.

Sztab AK reprezentował kpt. „Korab” - mój ojciec, a sztab AL - „Bronisław” jego zięć, (mój szwagier - Ryszard). Przekazywanie odbywało się w obecności przedstawiciela PCK Zochy Schuch - szkolnej koleżanki mojej siostry Jadwigi (i żony Ryszarda). Konwojentem był mój kolega ze szkoły, harcerstwa i konspiracji – Kazik. A przecież w Powstaniu brało udział 40.000 żołnierzy!

WROGOWIE LUDU I SZPIEDZY

Po „demobilizacji” znaleźliśmy się w schronisku dla byłych partyzantów AK prowadzonym przez RGO (Rada Główna Opiekuńcza – oficjalnie działająca pod okupacją niemiecką organizacja społeczna), czekając na możliwość przedostania się przez Wisłę, do Powstania.

Pewnego dnia odwiedził nas patrol MO (Milicji Obywatelskiej), właśnie powołanej przez władze komunistyczne policji. Jeden z milicjantów, były partyzant AL., okazał się moim kolegą z fabryki Steyr-Daimler-Puch w Warszawie, gdzie pracował na sąsiedniej tokarce. Uprzedził mnie, że w nocy wszyscy rezydenci schroniska zostaną „zwinięci” przez (UB), Urząd Bezpieczeństwa.

Razem z kilkoma zaufanymi kolegami postanowiliśmy ruszyć następnego dnia do Wołomina, gdzie spodziewałem się znaleźć kogoś z mojej rodziny (było lato i okres wakacji).

Po nocy spędzonej w stodole w jakiejś wiosce pod Okuniewem, postanowiłem pójść z Andrzejem na rozpoznanie pustej, z rzadka ostrzeliwanej ogniem artyleryjskim drogi do Okuniewa. Reszta ludzi czekała na nasze informacje. Wkrótce zostaliśmy zatrzymani na linii okopów sowieckich. Dalej byli już Niemcy. Dwóch młodych „bojców” prowadziło nas do sztabu oddziału. Był upał. Jeden z nich powiedział: „Słuchaj, rozwalmy ich tutaj, po co się męczyć, jest tak gorąco, a w sztabie i tak ich rozwalą, jako szpiegów.” Ten drugi odpowiedział: „Wracaj, ja sam ich odprowadzę.” Niedługo potem powiedział do nas: „Moja matka jest Polką. Ja wiem, że wy nie szpiedzy, ale w sztabie rzeczywiście na pewno was rozstrzelają. Uciekajcie jak najdalej od frontu”… I tak znów nam się udało.

wtorek, 4 maja 2010

DO WARSZAWY

Po przejściu frontu przez Lubelszczyznę i rozwiązaniu oddziału partyzanckiego wyruszyłem wraz z kilkoma kolegami do Warszawy, która – jak spodziewaliśmy się – miała być wkrótce wolna od Niemców. Jechaliśmy po świeżo ułożonym torze w dwóch parowozach prowadzonych przez żołnierzy sowieckich, jako ochotnicza ekipa pomocnicza do zaopatrywania lokomotyw w opał. Węgla nie było, więc co pewien czas zatrzymywaliśmy się i przynosiliśmy z lasu drewno ścinanych przez nas drzew. Od Celestynowa ruszyliśmy na piechotę przez las w kierunku Otwocka. Po drodze ukryliśmy pod drzewem worek z amunicją do pepeszy (łatwo było kupić za wódkę od Ruskich automat, gorzej było z pociskami, wzięliśmy więc ze sobą prawie 500 sztuk, na wszelki wypadek.) Wychodząc z lasu znaleźliśmy się nagle na terenie obozu sowieckiej jednostki. Ryzykowne byłoby cofać się, więc bezczelnie ruszyliśmy naprzód. Pech chciał, że po chwili natknęliśmy się na namiot pilnowany przez wartownika, który nas zatrzymał. Z namiotu wyszedł jakiś lejtnant i zaczął nas przepytywać. Za nim ukazał się sowiecki generał. Wyjaśniłem, że jesteśmy partyzantami zwolnionymi na parę dni przez dowódcę, żeby odwiedzić nasze rodziny w Warszawie. Dokumentów nie mamy, bo przecież partyzanci mają u nas tylko niemieckie „Kennkarty”. Generał powiedział (w dniu 3.08.1944): „Wracajcie do Lublina, do waszego dowódcy i powiedzcie, że Warszawa jeszcze przez trzy miesiące nie zostanie zdobyta”. (Trzeba zaznaczyć, że była to jednostka frontowa; za linią frontu posuwały się oddziały NKWD, gdybyśmy na nie trafili, nic by nas nie uratowało.) Zawróciliśmy i dużym łukiem, omijając ten las poszliśmy do Otwocka.

KROWA WŚRÓD KONWALII

Razem z Andrzejem zgłosiliśmy się na „pościgówkę”, tj na wypad po zaopatrzenie oddziału. Jechaliśmy chłopskim wozem wypożyczonym ze wsi, a zabraliśmy masło i śmietanę przygotowane dla Niemców. Zostaliśmy we wsi ugoszczeni obfitym śniadaniem, mieliśmy pełne brzuchy i już mieliśmy odjeżdżać, kiedy z za zakrętu w głębokim jarze, ukazały się furmanki z wojskiem. Żołnierze mieli szare, lotnicze niemieckie mundury i w pierwszej chwili pomyśleliśmy, że to jakiś oddział partyzancki. Było jeszcze szaro, ale po chwili zorientowaliśmy się, że to Niemcy. Zaczęliśmy się wspinać po zboczu na koronę jaru, a zaspani Niemcy zaczęli niecelnie strzelać do nas. Na górze wpadliśmy w nie zżęte jeszcze zboże i na wpół zgięci pobiegliśmy w stronę lasu. Niemcy wystawili rkm, ale kule zmieniały trasę na źdźbłach zboża i nie docierały do nas. Złapały nas za to „kolki” w nażartych brzuchach, ale strach był silniejszy. Dopadliśmy lasu, dokąd Niemcy nie zdecydowali się nas gonić i padliśmy półżywi na polance usłanej kwitnącymi konwaliami. Zasnęliśmy, zmęczeni.

Słońce już świeciło, kiedy obudził mnie szorstki język krowy, która stała nade mną i lizała mnie po twarzy. Głowa pękała z bólu. Ledwie dobudziłem Andrzeja. Zatruliśmy się zapachem konwalii. Gdyby nie krowa, pewno nie obudzilibyśmy się wcale.

NA MANEWRY

W pociągu z Radomia (w drodze do partyzantki na Lubelszczyźnie), ludzie kpili sobie z nas czterech - Witka, Staszka, Andrzeja i mnie - pytając czy jedziemy na manewry? Mieliśmy na sobie buty z cholewami, kurtki, przy sobie koce i chlebaki. Ja miałem w chlebaku dwie „karbidówki" - granaty konspiracyjnej produkcji (prezent od Haliny).

Przy przesiadce w Rozwadowie zobaczyliśmy, że stacja jest obstawiona żandarmami z „automatami” i psami. Z tego samego peronu odchodził akurat pociąg do Sandomierza, skąd my właśnie przyjechaliśmy. W biegu wskoczyliśmy do ostatniego wagonu. Niemcy puścili w powietrze kilka serii z automatu, żeby maszynista zatrzymał pociąg, ale ten dodał pary i tak udało nam się uciec. Potem zamelinowaliśmy się na parę dni w gabinecie mego kolegi, kierownika produkcji w niemieckiej fabryce marmolady w Dwikozach. Byliśmy tam bezpieczni, bo teren fabryki pilnowany był przez Werkschutz’ów, a posiłki przynosiła nam sekretarka z fabrycznej kantyny. Przeprawialiśmy się przez Wisłę nocą, na „pychówce”, poczym przez ponad 10 dni wędrowaliśmy od placówki, do placówki, aż dotarliśmy do oddziału.

OBŁAWA

Andrzej mieszkał w leśniczówce, na skraju lasu, na wsi, pod Radomiem. Trzech z nas (Witek, Staszek i ja), miało skontaktować się z nim. Będąc niedaleko, zobaczyliśmy dużą grupę Niemców kręcących się koło domu. Za późno było cofać się. Ukryliśmy się w kępie krzaków, całkiem blisko. Wkrótce Niemcy, którzy przyjechali na obławę na partyzantów, rozpoczęli przeczesywanie lasu. Do kępy krzewów, gdzie leżeliśmy bez ruchu, nie podeszli. Nie spodziewali się nikogo podejrzanego tak blisko ich bazy. W nocy córka leśniczego przyniosła nam picie i jedzenie i wyprowadziła nas przez las, który Niemcy już opuścili.