wtorek, 4 maja 2010

KROWA WŚRÓD KONWALII

Razem z Andrzejem zgłosiliśmy się na „pościgówkę”, tj na wypad po zaopatrzenie oddziału. Jechaliśmy chłopskim wozem wypożyczonym ze wsi, a zabraliśmy masło i śmietanę przygotowane dla Niemców. Zostaliśmy we wsi ugoszczeni obfitym śniadaniem, mieliśmy pełne brzuchy i już mieliśmy odjeżdżać, kiedy z za zakrętu w głębokim jarze, ukazały się furmanki z wojskiem. Żołnierze mieli szare, lotnicze niemieckie mundury i w pierwszej chwili pomyśleliśmy, że to jakiś oddział partyzancki. Było jeszcze szaro, ale po chwili zorientowaliśmy się, że to Niemcy. Zaczęliśmy się wspinać po zboczu na koronę jaru, a zaspani Niemcy zaczęli niecelnie strzelać do nas. Na górze wpadliśmy w nie zżęte jeszcze zboże i na wpół zgięci pobiegliśmy w stronę lasu. Niemcy wystawili rkm, ale kule zmieniały trasę na źdźbłach zboża i nie docierały do nas. Złapały nas za to „kolki” w nażartych brzuchach, ale strach był silniejszy. Dopadliśmy lasu, dokąd Niemcy nie zdecydowali się nas gonić i padliśmy półżywi na polance usłanej kwitnącymi konwaliami. Zasnęliśmy, zmęczeni.

Słońce już świeciło, kiedy obudził mnie szorstki język krowy, która stała nade mną i lizała mnie po twarzy. Głowa pękała z bólu. Ledwie dobudziłem Andrzeja. Zatruliśmy się zapachem konwalii. Gdyby nie krowa, pewno nie obudzilibyśmy się wcale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz