Przechodząc przez Siedlce, już po zajęciu Warszawy przez Sowietów, w drodze powrotnej z pod Białegostoku, gdzie pracowaliśmy z Andrzejem jako parobcy, zostaliśmy na ulicy złapani przez UB i odstawieni do więzienia. Było już ciemno, my czekaliśmy na przesłuchanie, stojąc między więziennymi murami, w grupie kilkunastu zatrzymanych młodych ludzi. Ja miałem fałszywe zaświadczenie z Sądu Powiatowego w Bielsku Podlaskim, gdzie przez trzy dni byłem pisarzem sądowym. Kilka zapasowych blankietów, ukradzione w biurze sądu i opieczętowane in blanco, miałem przy sobie (na zapas). Musiałem je zniszczyć. Udało mi się niepostrzeżenie przeżuć je i połknąć, zanim poddano nas rewizji. Po kilkunastu dniach w celi podałem gryps jednemu ze zwalnianych miejscowych młodych ludzi, który dostarczył go naszym znajomym, poznanym parę miesięcy wcześniej.
Zostaliśmy wykupieni (za wódkę?) i przekazani do RKU (wojskowa Rejonowa Komenda Uzupełnień), skąd normalnie byłych więźniów kierowano do karnych batalionów, gdzie życie było krótkie. Zgodnie z posiadanymi dokumentami (podrobionymi „kenkartami”), byliśmy zbyt młodzi i nie podlegaliśmy jeszcze mobilizacji, toteż zostaliśmy wykupieni również z wojska. Nigdy już nie mieliśmy tak „mocnych” dokumentów, jak świstek papieru - zwolnienie z więzienia i z wojska. („Znaczyt’ prowiereni”- tj. sprawdzeni!)
czwartek, 6 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz