czwartek, 29 kwietnia 2010

KONSPIRACJA

Przez pewien czas przetrzymywaliśmy z Haliną w naszym mieszkaniu ręczny karabin maszynowy Browning (trzymaliśmy go za sofą w pokoju Haliny; skrytka pod podłogą mogła pomieścić tylko broń krótką i granaty, a także nielegalną prasę i wydawnictwa.)
Razem z Witkiem woziłem ten rkm, owinięty w papier pakowy i obwiązany sznurkiem – na wykłady o broni. Pewnego dnia, w drodze powrotnej z wykładu jechaliśmy tramwajem i na pomoście ustawiliśmy pakunek w kącie, prowadząc ze sobą ożywioną rozmowę. Starszy pan (może po prostu dorosły?), podszedł do nas i zwymyślał za niechlujstwo i głupotę. Tłumik lufy rkm przedarł papier i sterczał na zewnątrz pakunku. Czym prędzej zakryliśmy koniec lufy kawałkiem papieru i wysiedliśmy z tramwaju.

Wkrótce potem wracałem sam, z pakunkiem „Podręcznika dowódcy plutonu”, po kilkugodzinnej pracy na ręcznym powielaczu, na Mokotowie. Spieszyłem się, więc wskoczyłem do tramwaju, ale sznurek pękł i kartki rozsypały się po podłodze. I znów jakiś dorosły obrzucił mnie zasłużonymi epitetami, pomagając zbierać te kartki.

We dwóch, z Witkiem doręczaliśmy małą paczuszkę na hasło, pod wskazany adres na Żurawiej. Kiedy znaleźliśmy się znów na ulicy zauważyliśmy, że jakiś człowiek idzie za nami. Zaczęliśmy biec, on też. Na rogu alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej rozdzieliliśmy się. Ja skręciłem w prawo i wpadłem na podwórze. Ten człowiek za mną. Zobaczyłem otwarte drzwi do zaplecza kwiaciarni. Wpadłem roztrącając personel i wyskoczyłem na ulicę. Mój prześladowca został zatrzymany. Kiedy wróciłem do domu Witek już tam był. Przez okno widzieliśmy tego człowieka, jak rozglądał się, spacerując wzdłuż alei Jerozolimskich. Nigdy go więcej nie widzieliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz