czwartek, 10 czerwca 2010

DAMIAN


Po wojnie prowadzono wiele prac budowlanych dla wojska. Stare koszary niemieckie należało wyremontować, a najczęściej zaadaptować do nowych potrzeb związanych z dyslokacją jednostek wojskowych. Niewłaściwy nadzór, powojenny chaos i demoralizacja sprzyjały korupcji, więc mnożyły się afery budowlane w wojsku. Wielu oficerów służby budownictwa zostało aresztowanych za nadużycia. Większość z nich rozstrzelano. Służba budownictwa została rozbita. Wojsko potrzebowało „świeżej krwi”- ludzi znających się na budownictwie, a nieskażonych aferami korupcyjnymi. Tak więc wojsko poszukiwało nowych ludzi z pośród tych, co właśnie ukończyli studia, którym można było zaufać, jako profesjonalistom, a nie członków partii, zwykle nie dokształconych. Ja dostałem przydział do Zarządu Budownictwa Wojskowego (ZBW2) w Bydgoszczy.

Tam skierowano mnie do wydziału dokumentacji, którego szef, kapitan Zaremba zawołał innego oficera – architekta Zdzisława Dziedzińskiego („Damiana”) i powiedział: „Potrzebuję kierownika sekcji i kierownika pracowni projektowej w tej sekcji. Zdecydujcie, który z was obejmie jakie stanowisko”. Ja powiedziałem: „Nie ma potrzeby rozważania tej sprawy. Kolega jest starszy wiekiem i stażem w zawodzie i w wojsku, jest porucznikiem, a ja mam tylko jedną gwiazdkę, więc niech on będzie moim szefem, a ja zajmę się pracownią.” Damian powiedział „O nie, każdy tu już wie, że ja nie nadaję się do wojska. A może pan się nadaje?” Zaremba zadecydował i powiedział do mnie „Racja, pan będzie kierownikiem sekcji budowlanej.” Zgodziłem się, pod warunkiem, że jeśli mam odpowiadać za pracownię Damiana, to nikt nie będzie się wtrącał do spraw naszej współpracy. Zaremba to zaakceptował. To był początek naszej wieloletniej przyjaźni z Damianem.

Damian był nie tylko architektem. Był także utalentowanym rysownikiem i znawcą malarstwa, rzeźby i literatury. Władał biegle rosyjskim i niemieckim. To był wolny człowiek o humanistycznej, artystycznej duszy w pułapce wojskowej dyscypliny.

W czasie Zimnej Wojny wszystkie projekty wojskowych budynków były tajne, a wiele z nich - ściśle tajne. Damian zamówił więc mocne, okute blachą drzwi do pracowni, z solidnym zamkiem. W tych drzwiach było małe okienko do komunikowania się z resztą biura. Nikt poza bezpośrednimi szefami (to jest poza kapitanem Zarembą i poza mną), nie miał tam prawa wstępu. Inni oficerowie, a wśród nich sekretarz partii, poczuli się obrażeni. Byliśmy jednak z Damianem stanowczy: tajne projekty powinny być dobrze strzeżone! Za drzwiami Damian postawił ekran, żeby nikt nie mógł zaglądać do wnętrza pracowni. To zapewniało kolegom z pracowni „prywatność” do pracy i wypoczynku. Moja umowa z nimi była taka: nie obchodzi mnie co robicie, ale terminy projektów muszą być dotrzymane. Bywało, że wszyscy siedzieli kilka nocy, żeby termin został dotrzymany, ale w pozostałym czasie był luz...

Pewnego dnia Damian został poproszony o narysowanie plakatu sylwestrowego. Wszyscy w pracowni asystowaliśmy Damianowi, doradzali i poddawali pomysły w trakcie rysowania.

Podstawę fontanny stanowili Damian i personel pracowni – rozdeptane przez kierowników sekcji placuszki. Na naszych ramionach stali szefowie wydziałów (wśród nich kpt. Zaremba). Po ich głowach deptali dwaj zastępcy szefa Zarządu, na głowach których stał w pozycji wodza sam szef – płk Bolecki. Z głowy Boleckiego wytryskiwała fontanna, a wielki kran -zasuwę na rurze doprowadzającej wodę odkręcał dowódca Okręgu generał Półturzycki. Ten plakat nie mógł oczywiście być pokazany publicznie, jednakże wiadomość o nim rozeszła się po biurze i na rozkaz płk Boleckiego do pracowni wkroczył oficer Informacji i skonfiskował to dzieło sztuki. Sprawa została potraktowana poważnie. Sytuacja stała się nie bezpieczna. Podczas przesłuchania pytano Damiana, kto go do narysowania takiego plakatu namówił? Damian wziął całą winę na siebie, zapewnił, że zarówno pomysł, jak wykonanie były tylko jego autorstwa. Damian otrzymał rozkaz stawienia się w szefostwie Informacji w Warszawie, dokąd z Bydgoszczy wysłano raport z plakatem. Jednakże w Warszawie znaleźli się ludzie z poczuciem humoru, co w wojsku w ogóle, a szczególnie w Informacji wydawało się nie możliwe. Damian otrzymał reprymendę: „Jesteście w wojsku, nie żartujcie z przełożonych”, a oficerom z Informacji w Bydgoszczy poradzono, żeby zajęli się swoimi prawdziwymi (?) obowiązkami, a nie zabawiali się głupstwami. Tak szczęśliwie zakończyła się ta historia.

Wkrótce potem Damian narysował moją karykaturę i podarował ją mnie, z życzeniami od całego zespołu pracowni.

Po kilku latach Damianowi udało się przenieść do Warszawy. Promowano go do stopnia kapitana i został wykładowcą maskowania (!) w Wojskowej Akademii Technicznej. Jego wykłady były raczej nie typowe, ponieważ nie miał zielonego pojęcia o maskowaniu, więc improwizował, ku zaskoczeniu i podziwie innych wykładowców.

Komendant Akademii, Białorusin generał Leoszenia przed wojną, będąc jeszcze chłopcem mieszkał w Polsce, w Grodnie. Uwielbiał Damiana, który był niezwykłym oficerem, z którym odważał się mówić prawie otwarcie. Pytał Damiana, co ludzie myślą o różnych sprawach. Chciał znać prawdę. Damian nie miał nic przeciw temu, żeby mówić mu prawdę, oczywiście w ograniczonym zakresie. Pewnego dnia, kiedy szli razem główną ulicą kampusu, widzieli młodych oficerów i podchorążych, którzy właśnie nieśli pobrane z magazynu „sorty” to jest przydziałowe części umundurowania. Leoszenia patrzył na nich zdegustowany i powiedział ironicznie: „Popatrz, to są polscy oficerowie! Przed wojną polskiemu oficerowi nie wypadało nieść czegokolwiek w ręku. Walizkę, albo teczkę niósł trzy kroki za nim ordynans.” Polski oficer był dla niego wcieleniem gentlemana i ideałem żołnierskiego fasonu.

Jakiś czas później Damian został wezwany do generała, który przedstawił go jakiemuś pułkownikowi i powiedział: „Pułkownik Jaruzelski z GZP (Główny Zarząd Polityczny), ma przeprowadzić kontrolę Akademii. Czy moglibyście udostępnić mu swój gabinet? Damian wyjął z kieszeni klucz i wręczył go pułkownikowi. Po paru dniach generał wezwał go znowu. Obok siedział pułkownik Jaruzelski. Generał powiedział: „Parę dni temu poprosiłem was, żebyście byli tak uprzejmi i udostępnili swój gabinet pułkownikowi. Zgodziliście się i wręczyliście mu klucz do waszego gabinetu. Pułkownik znalazł w szufladzie waszego biurka tajny dokument i zadenuncjował was. Udzielam wam więc nagany za niedopatrzenie, a wam pułkowniku Jaruzelski, za zadenuncjowanie człowieka, który wyświadczył wam uprzejmość, chcę powiedzieć, że jesteście zwykłą świnią.”

Takie było spotkanie Damiana z przyszłym generałem, ministrem obrony, a później - premierem PRL.

Warto jednak zaznaczyć, że działo się to w czasie rządów komuny, kiedy prowokacja była rzeczą nagminnie stosowaną. Być może Jaruzelski sądził, że podłożono mu ten dokument umyślnie? To całkiem możliwe...

Minęło znów parę lat. Damian popadł w depresję. Postanowił wydostać się z wojska za wszelką cenę i zdecydował się udawać wariata. Odwiedziłem go w szpitalu garnizonowym.

Wyglądał fantastycznie, nosił szlafrok w kolorowe kwiaty i robił wrażenie szczęśliwego człowieka, żyjącego we własnym świecie. Symulował chorobę psychiczną przekonująco. Damian wiedział, że każdy oficer po trzech miesiącach pobytu w szpitalu powinien zostać zwolniony z wojska. Generał Leoszenia oczywiście też znał ten przepis. Na tydzień, przed upływem trzech miesięcy pojawił się w szpitalu adiutant generała i przekazał Damianowi wezwanie do stawienia się następnego dnia do raportu, w celu zwolnienia ze służby wojskowej. Damian wypisał się ze szpitala na własne żądanie i zameldował u generała, który powiedział; „Dzień dobry kapitanie, rozumiem, że jesteście już zdrowi. A teraz – idźcie na następne trzy miesiące do szpitala, jeśli chcecie zwolnić się z wojska.” Był to jednak tylko okrutny żart. Parę dni później Damian był już cywilem.

Zwierzył mi się potem, że w ostatnich dniach pobytu na oddziale psychiatrycznym był już blisko rzeczywistej choroby psychicznej. Nie zdecydowałby się iść do szpitala ponownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz