Był rok 1958. W Bukowinie Tatrzańskiej miałem opracować koncepcję sanatorium dla inwalidów. Zabrałem ze sobą Halinkę i Leszka. Zamieszkaliśmy w Domu Wczasowym, gdzie królował KOwiec (instruktor kulturalno-oświatowy), były nauczyciel, miejscowy góral. Siedzieliśmy właśnie w słońcu na ławeczce, kiedy obok przechodził trzymając za pośladki dwie młode tęgie, głupawo uśmiechnięte Ślązaczki. Halinka spytała: „A co żona na to?” „A niech ją pani spyta, tam idzie po ścieżce górą.” A górką szła góralka w chustce na głowie, uginając się pod dwiema bańkami pełnymi mleka. Halinka spytała: „I co, nie ma pani nic przeciwko temu, że mąż tak wczasowiczki obściskuje?” „A co mi tam” odpowiedziała. To mnie zaciekawiło, więc spytałem: „Jak pan to robi?” „Bardzo prosto. Kiedyś miała do mnie pretensje, to ją spytałem, co chcesz to masz? Mam, powiada... Kiedy chcesz masz? Mam, powiada... Jak chcesz masz? Mam... A ile chcesz też masz? Mam... To, co ja mam z resztą zrobić?” Trudno było odmówić logiki tym argumentom.
Parę dni później opowiadał nam, jak jego dziad, który był we wsi sołtysem został wezwany do proboszcza, nękanego skargami górali na jakiegoś cepra, „co tu ludzi przeciwko Bogu buntuje”. Proboszcz powiedział: „Zawołajcie jakiegoś gazdę, weźcie razem tego cepra za hajdawery i odstawcie furmanką ziandarmom do Poronina – niech go tam zamkną”.
Tak pamiętają górale „wielkiego” Lenina w Poroninie, gdzie przez wiele lat było jego muzeum i dokąd partyjni działacze organizowali masowe pielgrzymki.
wtorek, 27 kwietnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz